jesteś brakiem dźwięku – niesylabą, nienutą w otchłani zamętu,
prowokujesz synapsy połączone pochodniami,
które palą się do Ciebie i przestać nie mogą bo
przecież będąc nieobecnością nie możesz być trwogą,
a jednak zadziwić się mrówki w zwoju mózgowym nie mogą,
bo nie będąc – jesteś głuchą mową, niemową, umowną ciszą,
podczas której słyszę Cię teraz odlegle, jakby inaczej,
poszukując stale tego znaczeń, cofam się idąc do przodu,
po chyba niebie, brakuje tu Ciebie, mimośrodu w maszynie świata,
gdzie kot udaje kata a słońce świeci dopiero gdy się z nim zbratasz,
ty jesteś ciszą, na której muzyce włosy na ciele się
kołyszą, wcale nie miło,
no dobra – czasem miło, przyprawiają o dreszcze
pohamowane wcześniej wersy w głowie, krzyczące
w niebogłosy o błogości, w czasie wczesnej wiosny,
kiedy ból bywa bezlitosny, łamiąc wiatrem w zębach
trzony, do umysłu wdziera podmuch przerażony,
urwany z gałęzi, z grubej smyczy uwięzi teraz
prosi, błaga, skowycze żałośnie o cofnięcie minut,
kiedy błogie przedwiośnie smyrało przeźroczyście
po czole kuląc w sobie zaborcze rozpędy do
zbierania wszystkiego i trzymania pod powieką lewą,
by ukryć wszystko dla siebie i porozrywać kości,
przesadzić na pustyni kwiaty rozwiewając wątpliwości poczuciem godności,
decyzją zapadłeś – nie swoich gości, ciszą jesteś, nie mniej jak nie jesteś,
na ogromnym tarasie ociekającym w królewskie możliwości,
na który zabłądzić da się, zamykając okno za Tobą na smutki kłódki,
tą ciszą, której nie zmąci żadna woda lejąca się z nieba
czy kapiąca po rantach parasola, ani tym bardziej
w głowie zdradziecka przestroga, która zazdrośnie
do ucha szeptem woła, pragnie, pożąda i czule
twierdzi, że zazdrosne kochanie to niczym dary,
którymi twe ciało zostanie zasypane, tą ciszą, która
przekopuje myśli zastane i przewraca je na drugą
stronę, bo sama nie umie pozostać na tej kapryśnej drodze
i wszystko wydawać być może się trafne, gdyby nie
to, że ta cisza to ośmiornicze macki, lepiące się do zakamarków właśnie,
ciszą dziwną i pustą, bo w tym życiowym słoiku nie ma Cię gdy zasnę,
ale tą nieposkromioną okropności ciszą dobijasz się do drzwi,
które zostały uchylone, owoce pokrojone, kości rzucone,
czekające na Ciebie szalone żądze w pokoju spokoju,
utopisz w szklance muchę, której nadasz imię tylko po to by wspomnieć
kiedyś o tej wtedy pięknie dziko żywej dziewczynie.
Skomentuj