Dlaczego się złoszczę na Ciebie, tak okrutnie?
dociekam i nie wiem, czemu wciąż zatruwam studnię;
chodzę i smęcę, jęczę i jęczę,
klęczę w podzięce przykrości nadętej,
może wysysam, kości wykrzywiam, lecę i pędzę
w swojej udręce, chybię z miłością, zatrutą ością
wbijam i patrzę jak rosi się ona, skrzywiona mina, niczyja wina,
leci i siąpi, morzem wypływa trucizna krzywa, nóż otwiera i czeka –
uczciwa nagana to nie pochwała w sutannie prałata,
to czysta piła, która w nieludzkiej formie opiła się piwa,
wyprasować nienagannie potrzeba olbrzymia tylko rozrywa,
serca jak koń – woła co rok ojczyzna uczciwa,
zdrowia jak dzwon, prawdziwa godzina wybija i krzyczy:
chodź, urwij się już wreszcie z tej smyczy!
weź utnij gałąź, na której nie syczy ani wąż, ani mąż
pokrzywa nie ryczy, weź wyj do wilczycy i księżyc
niech zgaśnie, gdy powiesz to właśnie, nie wiem
gdzie żal zaśnie, gdy ucho przerośnie i drzwi zatrzaśnie,
usłyszę Ciebie w pochmurnym niebie,
na kochanków kolację, przyjdą wszystkie nacje,
zdobędą zeznanie – małe rozpoznanie napiszą
i ocenią, ogród wypielą, odsłonią zasłony,
w powietrze wyleci stado markowych śmieci,
koło słonia stanę na kazanie i pamięcią zabłysnę,
szkłem wytrysnę, przejdę łukiem z tatą i mamą
przez pole, wykąpię się w rosole i zasnę,
złość wyrzucę piorunem puchu, w poddańczym odruchu.
Skomentuj