siedzę na ławie, takiej ciężkiej drewnianej, która to zazwyczaj występuje w komplecie z drewnianym stołem urozmaicając przydrożne ogródki podłych karczm. przede mną widok rozpościera się na polanę, nie taką górską, lecz taką mazurską, ot zwykłą trawiastą polanę, w oddali widać zarys karczmy, dworku, czy sali weselnej (bez różnicy). po mojej twarzy rozpływa się ciepły strumień słońca, wnika tak przyjemnie głęboko, że moja twarz naturalnie pręży się do niego, powieki opadają przynosząc lekką błogość duchu. usta natomiast same rozchylają się, jakby tylko sama pogoda miała przynosić im prawdziwą cielesną rozkosz. gdy otwieram oczy, lekko wybijając się z tego transu, rozglądam się po okolicy i myślę o tym, że już jest ranek skoro świta; co znaczy, że dziś jest już jutro, które kończy całą noc, całą noc aż do teraz, aż do tego momentu przyjemnego odurzenia. i w tej chwili zdaję sobie sprawę jak bardzo jestem zmęczona, poczochrana i nieogarnięta. na plecach czuję lekko rozpięty suwak sukienki, można bez trudu zobaczyć kawałek moich pleców poniżej karku, a nawet zagłębić się pomiędzy moje łopatki; mam na sobie najzajebistszą sukienkę, z tych, w których wygląda się jak rasowa królowa – tzn. pięknie, kobieco i subtelnie. nawet teraz, gdy na wszystko co odbieram nałożony jest zmiękczający filtr, taki, który daje możliwość odczuwania przyjemności każdym zmysłem wszystkich receptorów; czuję że nie wyglądam perfekcyjnie. rozum przedstawia mi to jako wniosek: właśnie dlatego wyglądam żyjąco i naturalnie pięknie w tym wszystkim co dookoła mnie się znajduje; doskonała ze swoimi piersiami, nogami, rękami, twarzą, szyją oczami i całością. kształt mój pasuje do świata, kształt moich małych pełnych piersi jest widoczny doskonale, pomimo tego, że jestem ubrana. tuż niedaleko mnie stoi dziecięca huśtawka a na niej widzę jego. przystojny mężczyzna; kontrolowanie rozpływam się psychicznie, a uda mam mokre. siedzi on na tej dziecięcej zabawce i z daleka widać, że jest na nią za duży, ale to nic, jest przy tym piękny. patrzę na niego odurzona porannym słońcem i wysyłam mu uśmiech razem z wiatrem; widzę i czuję jak do niego leci, a potem dociera i muska w kark, który teraz jest mi dany widzieć pięknie: dobrze oświetlony jaśniejącym ciepłym światłem słonecznym. słońce właśnie wzeszło i jest wczesno gorejące. mężczyzna podnosi wzrok patrząc na mnie i odwzajemnia gest. czuję fizycznie na swoim ciele jego uśmiech. kocham go. on kocha ją. nic do siebie nie mówimy, nie przerywamy tej cudownej ciszy; czuję, że czuję nie tylko siebie, czuję, że on czuje to co ja. tę samą błogość, tę samą przyjemność, to samo zmęczenie, ten cudowny haj. raj. Cisza to raj Bądź w cisz Raj Odnaleźć tylko Ciebie tam. wszystko jest takie powolne i gdy on przymyka powieki i wyciąga się cały w kierunku promieni słonecznych – do ciepła; w lini jego szyi widzę prężącego się dzikiego kota dokładnie z tego samego powodu co on, patrzę na niego i trwa to wieczność zanim znów je otworzy i spojrzy na mnie. jest kimś niewyobrażalnie doskonałym, herosem, bogiem, absolutem, siłą, kimś przy kim nie chce się być nikim innym jak sobą. nawet teraz czuję, że on doskonale rozumie mój narkotyczny obecny stan. czuję, że cokolwiek, ale wszystko co sobie wymyślam na jego widok – to ja wymyślam, to moje. bez wątpienia mężczyzna jest moją huśtającą się częścią. moim alter ego, też tam przecież siedzę. zamykam znów powieki i myślę, że to, ta moja niespokojna i miotająca się część. przez chwilę się waham (dokładnie razem z nim) czy to możliwe, że jestem tu sama. jestem jakby z boku, przecież nie przyjechałam i na pewno nie jestem na tym zadupiu sama, przecież jestem zmęczona, przecież tam w oddali w tym domu imprezowym/wieczniesięcośdziejącym jest moje życie, to prawdziwe. tu oddaje się jakimś głębokim myślom wchodząc w studnię bez dna. trochę mi głupio i dziwnie się czuję, że wyalienowałam się od reszty tylko po to by pobłądzić fizycznie i duchowo rozkoszując się przyjemnie ciepłym światłem tego poranka. nieprawda! jest tu on. też. czuję jego przyjemność jaką dostarczają mu promyki słońca. w oddali widać kelnerkę, która się do nas zbliża z daleka, widzę, że niesie tacę a na niej filiżanki na podstawkach wypełnione jakimś płynem. najpierw jawi mi się jako mała różowa tandetna kropka z blond poczochranymi włosami. taka pora, że wszyscy wyglądamy jakbyśmy bosko się bawili w swoim gronie – tak myślę; gdyby tak było, byłoby dobrze. nic nie pamiętam – to zmora, która teraz w ogóle mnie nie trapi. on – ten on, też wygląda na „używanego” – rozpięta koszula do połowy klatki piersiowej mojej ulubionej i głowa oparta o łańcuch przymałej huśtawki, wzrok i wszystko to dobre co sam wyraża gdy się widzimy na wzajem – sprawia, że mam ciarki na całym ciele rozchodzące się od środka; a jednak jego uśmiech jest świeży i radosny, ciepłe, miłe duże oczy – pełne miłości – gdy huśtawka jest w górze, bliżej; i pełne dziwnego napięcia i jasnego światła gdy się oddala. uczucie, myślę sobie – bez zmian, ale odczucie moje z wiatrem podmienione wyczuwam. wytryśnięte nowe!, bo nasze – cudownie gładko połączone. chce mi się z nim pieprzyć, ale nie mam siły. to uczciwość emocjonalna. pociąga mnie. inaczej nie umiem i inaczej nie chcę. mówię mu do siebie w sobie, że może zostać i, że to, że do niego to mówię przekłada się na otwartość w relacji – i mój głos staje się kojąco oddalający i sam się dysocjuje; że to dobrze. mówię mu, że go kocham, on się oddala na dwóch łańcuchowych linach; czekam… nic. ooo jest! mówię mu wyraźnie, że to tworzy autentyczną bliskość – on się oddala. yyy! krzyczę, ale dociera do mnie naturalnie w tej sekundzie: normalna rzecz – jesteśmy niczym niezłamana fala z dwoma grzbietami – i dlatego czujemy ten sam przepływający właśnie teraz, w tej właśnie chwili – ciepły prąd pomiędzy nami. intymnie. nie dziś, nie teraz gdy wszystkie zmysły się pomieszały: dzisiaj czuję cię oczami i wącham uszami, kocham na ciebie patrzeć, bo ty tak pięknie pachniesz. kocham na ciebie patrzeć! skoro ty jesteś częścią mnie, to zastanawia mnie dlaczego nie mogę kontrolować twojego ruchu i powstrzymać twojego oddalania. rozmyślam – jest to dziś za skomplikowane. kochać siebie? – czemu przyszło mi to do myśli? przymykam powieki i ten letarg niech trwa, jest przyjemnie i miło. kołysze się on, a mi się pierś porusza w tym samym rytmie i znów jesteśmy jednością. to oczywiste. jakże to nie-piękne i nie-ładne, że wydaje mi się, że mnie się nie da kochać na dnie. kelnerka stawia przede mną na stole filiżankę z herbatą. co słychać, ponieważ spodek nie jest od kompletu i stuka, bo ma tylko jedną odpowiednią średnicę okręgu łagodnego wybrzuszenia aby filiżanka od kompletu do niego idealnie pasowała i nie stukała. automatycznie wpada mi obraz do głowy i obija się w rytm. oślepiają mnie promienie słoneczne ale staram się przyjrzeć twarzy kelnerki i ze zdziwieniem stwierdzam, że to facet przebrany za kobietę. widzę to wyraźnie, nie mam złudzeń ani halucynacji. widać to doskonale. ma króciutką różową sukienkę, nie leżącą na niej wcale a wcale, to znaczy całkiem spoko-nienajgorzej. żółto-blond perukę, która nie przykrywa jej wystających ciemnych krótkich męskich włosów koło ucha i skroni. ma ogromny męski garbaty nos i jabłko adama tak wyraźnie poruszające się, ale nie uwodzące. z szoku lub po prostu w całej tej sytuacji nie pora na słowa; umiejętność ta nie istnieje, brak potrzeby mówienia jest tak oczywisty teraz, że kompletnie nie jest poddany procesowi myślenia nad nim. dziwna ta kelnerka. podchodzi teraz do niego, on uśmiecha się grzeczne do niej, bierze brzdękającą przyjemnie filiżankę i kładzie ją obok huśtawki. kelner kobieta odchodzi tą samą drogą, którą przyszła. patrzę na niego i nadziwić się nie mogę, że to co przed chwilą zobaczył nie wywołało żadnej innej szczególnej reakcji, którą mogłabym dostrzec; jakby najzwyczajniej w świecie nie zauważył, że to facet; jakby niczego nie zarejestrował? tylko patrzył dalej rozkosznie na mnie. zdziwiło mnie to, ale zastanawiając się dalej, on mógł pomyśleć o mojej reakcji a w zasadzie braku reakcji to samo. dokładnie to samo. nagle to wszystko znika, on i to co widać. to przecież wszystko ja, a on to moje odbicie – prawdziwe, rzeczywiste, w innym miejscu w tym samym czasie. i tak się zadziwiam nad tymi swoimi reakcjami, chociaż już wiem skąd one pochodzą, może ich nie akceptuję, a może nie rozumiem. cierpliwie oczekuję z utęsknieniem.
Skomentuj